─ Sato-san?
Przepraszam, mógłbym zająć chwilę?
Kuroko nieśmiało
wychylił się przez szparę uchylonych drzwi, niepewnym spojrzeniem lustrując
swojego przełożonego, który przeglądał plik leżących przed nim dokumentów. Na
dźwięk cichego, dźwięcznego głosu Tetsuyi starzec podniósł głowę, zatrzymując
wzrok na swoim podwładnym.
─ Tak,
Kuroko-kun? Coś się stało? Wejdź proszę.
Chłopak
posłusznie przestąpił próg gabinetu pana Sato, po czym zamknął za sobą drzwi i
zajął miejsce naprzeciw biurka, które gestem wskazał mu szef.
─ No więc
słucham. Co cię do mnie sprowadza, chłopcze? ─ spytał życzliwie jego
przełożony.
Pierwszą
myślą, która pojawiła się w głowie Tetsuyi zaraz po tym, gdy zobaczył
właściciela Japan Library of Mystery Literature – Sato Kazuo, było to, jak bardzo przypomina mu jego dziadka. Zmarł
on, kiedy Kuroko uczęszczał jeszcze do gimnazjum, jednak od tamtego czasu
chłopak wciąż miał przed oczami żywy obraz mężczyzny, którego czas naznaczył siateczką
drobnych zmarszczek w okolicach oczu oraz wysokiego czoła. Na głowie, przy
uszach, ostała się niewielka szczecina siwych włosów, czaszka zaś świeciła
łysiną. Policzki obwisły, długi prosty nos stał się idealną podpórką dla
okularów, spod których grubych szkieł błyszczały niewielkie, rozumne, intensywnie
błękitne tęczówki, które Tetsuya z resztą odziedziczył. Była to twarz człowieka
doświadczonego i inteligentnego, który nie jedno w życiu przeszedł. Emanowała
spokojem i zrozumieniem.
Oblicze pana Sato różniło się dwoma
szczegółami – jego oczy były w kolorze ciemnoorzechowym, a na gładkiej,
wiotkiej cerze prawego policzka odznaczały się dwa małe pieprzyki. Staruszek
był powszechnie znaną i lubianą personą, która cieszyła się zaufaniem oraz
szacunkiem wielu, od jego podwładnych, poprzez czytelników przekraczających
mury budynku biblioteki, aż po byłych uczniów, a nawet wybitne indywidua
Uniwersytetu Tokijskiego. W młodości bowiem wykładał tam literaturę. Do Kuroko
dotarły plotki, jakoby mężczyzna odrzucił propozycję objęcia stanowiska rektora
tejże uczelni na rzecz swojego marzenia – własnej biblioteki, której domagały
się jego pokaźne zbiory, jednak Tetsuya nie wiedział, czy może być pewien ich
wiarygodności. Sam Sato Kazuo niewiele mówił na temat swojej przeszłości, był
dość skryty, a przy tym bardzo skromny, dlatego nawet, jeśli pogłoski o nim
były prawdziwe, staruszek z pewnością sam by się do nich nie przyznał.
Kuroko,
wyrwawszy się z zamyślenia, poruszył się nerwowo na krześle. Aksamitne obicie
było bardzo wygodne i miłe w dotyku, jednak chłopak z jakiegoś powodu nie mógł
znaleźć dogodnej pozycji, aby się rozluźnić. Miał wrażenie, że swoim wnikliwym
spojrzeniem przełożony jest w stanie odczytać myśli kołaczące się w jego głowie.
Pan Sato jednak nie pośpieszał go – czekał cierpliwie, aż sam zdobędzie się na
odwagę, by wypowiedzieć je na głos.
─ Nie
chciałem panu przeszkadzać, Sato-san. Ale sprawa, z którą przychodzę, jest dla
mnie naprawdę ważna i niecierpiąca zwłoki ─ wydusił z siebie w końcu.
Poczuł, jak
pocą mu się dłonie. Jego przełożony był bardzo wyrozumiały, dlatego mógł nie
troszczyć się o to, że wyrzuci go z pracy z powodu zbyt często branych dni wolnego.
Z drugiej strony, tym ciężej było mu w obecnej sytuacji prosić, by ten przyjął
go na jeszcze jeden etat. Nie chciał nadwyrężać pobłażliwości, z którą poniekąd
traktował go szef. W końcu przecież zdawał sobie sprawę, że jest wiele innych
pracowników wykonujących swoje obowiązki bezproblemowo oraz znacznie bardziej
wydajnie niż on; ci, którzy lepiej wpisują się w kanon dodatkowych godzin
pracy.
─ Nie
przeszkodziłeś mi w niczym, chłopcze. I tak już na dzisiaj skończyłem ─
odpowiedział staruszek od razu. Znaczącym ruchem dłoni odsunął niewielką stertę
dokumentów na bok i uśmiechnął się uprzejmie, chcąc dodać Tetsuyi otuchy. Jego
sucha, pomarszczona skóra wyglądała jak pomięta kartka papieru, której każde
zagięcie było śladem mającym pewne znaczenie dla istoty całości. Sprawiała
wrażenie, jakby za chwilę miała się rozsypać.
─ Rozumiem…
W takim razie z góry proszę o wybaczenie. Chciałbym poruszyć kwestię mojego
zatrudnienia…
─ Och.
Pan Sato
wyraźnie zmarkotniał. Kuroko właśnie tego się obawiał. Nie chciał wprawiać tego
człowieka w zakłopotanie, podczas gdy ten zmuszony będzie mu odmówić,
szczególnie, iż mężczyzna od zawsze był w stosunku do niego aż nazbyt
wyrozumiały. Jednak w tamtej chwili Tetsuyi nie pozostawało nic innego, jak
kontynuować. Miał wrażenie, że zdobywa się wręcz na zuchwałość, jednak staruszek
milczał, wyraźnie oczekując, aż szczegółowo wyjaśni, o co mu chodzi.
Zaczął więc
spokojnie, cicho tłumaczyć.
─ Zdaję
sobie sprawę, że z mojej strony będzie to jawny przejaw arogancji w stosunku do
pana, Sato-san, ale znalazłem się w sytuacji, która mnie do tego zmusiła. Już
od ponad roku staram się o kredyt w banku, niestety bezskutecznie. Spotkałem
się już z wieloma odmowami, ale wczoraj dostałem list z informacją, że do
uzyskania zdolności kredytowej brakuje mi naprawdę niewiele. Przy mojej obecnej
stawce wystarczyłoby, gdybym miał możliwość zostawania na jeszcze jedną,
dodatkową zmianę. Oczywiście wiem, że moje miejsce mogłoby zająć wielu moich
kolegów, dlatego liczę się z odmową i z góry przepraszam za kłopot…
Staruszek
milczał dość długą chwilę, w której Kuroko zaczął się zastanawiać, czy aby
przypadkiem szef z miejsca nie zwolni go za taką zuchwałość. Jego czarne myśli
rozwiał jednak ciepły, serdeczny śmiech pana Sato, od którego drobne ciało
mężczyzny zatrzęsło się nieznacznie, a okulary zsunęły na sam czubek nosa.
─
Przepraszam, musisz wybaczyć starcowi ten nagły przypływ wesołości… Ale sposób,
w jaki przedstawiłeś swoją prośbę, naprawdę mnie rozbawił… ─ wyznał, kiedy się
już uspokoił, nabrawszy kilka głębszych wdechów. ─ Oczywiście nie ma w tym nic
zdrożnego! Cieszę się, że masz do mnie aż taki szacunek, Kuroko-kun, ale z
jednego jestem niezadowolony: nie powinieneś być aż tak niepewny swoich
umiejętności, chłopcze. Emanujesz brakiem pewności siebie, a to niedobrze,
zwłaszcza, jeśli nie ma ku temu powodów. Zdaję sobie sprawę, że posiadam opinię
człowieka przychylnego swoim pracownikom, jednak ten kto myśli, że trzymam ich
w swojej bibliotece z litości, znajduje się w błędzie. Staram się być uprzejmy
i otwarty, ale zarazem wymagający i konsekwentny. A jeśli chodzi o ciebie,
Kuroko-kun, jesteś jedną z niewielu osób, która wywiązuje się ze wszystkich
obowiązków bez moich upomnień. Od twoich kolegów wiem również, że czasem
bierzesz na siebie więcej pracy, aniżeli ci przypada…
─ Ja tylko
staram się nadrobić zaległości ─ wtrącił Tetsuya, całkowicie zbity z tropu. ─
Jestem dość słabego zdrowia, więc kiedy tylko mogę, usiłuję się na coś przydać,
bo nie wiem, kiedy następnym razem będę w stanie.
─ Twoje
zdrowie ma tu niewiele do rzeczy. ─ Mężczyzna pokręcił przecząco głową. ─ Nie
płacę ci przecież, kiedy bierzesz wolne, chłopcze. Od kiedy tylko zacząłeś tu
pracować, uzgodniliśmy to razem. Nie musisz nadrabiać straconych zmian, mam
kilku studentów, którzy przychodzą za ciebie dorywczo, kiedy nie jesteś
dyspozycyjny.
─ Nawet
jeśli, to nie jestem pewien, czy…
─ Naprawdę
nie powinieneś cenić się tak nisko – takie jest moje zdanie o tobie i twojej
pracy, Kuroko-kun. A jeśli chodzi bezpośrednio o twoją prośbę, to jestem jak
najbardziej skory, by na nią przystać. Na początku pomyślałem, że chcesz
odejść, dlatego, szczerze mówiąc, trochę niepotrzebnie się zmartwiłem, ale
bardzo chętnie będę częściej powierzać bibliotekę w twoje ręce, jeśli tylko
będę mieć ku temu okazję.
Tetsuya
przez moment się wahał. Wydawało mu się, że się przesłyszał. Na początku, gdy
tylko dostał pismo z banku, żywił nadzieję, że może jakoś uda mu się przekonać
szefa, by ten dał mu kolejną szansę i pozwolił na dodatkowy etat lub chociażby
pół. Od rana jednak rosły w nim wątpliwości – im dłużej analizował swoją pracę,
tym większych dopatrywał się zastrzeżeń.
Tymczasem
robił to zupełnie niepotrzebnie. Sato Kazuo miał całkowitą rację: nie potrafił
wystarczająco mocno uwierzyć w siebie.
Krzesło z
aksamitnym oparciem odchyliło się niebezpiecznie w tył, gdy chłopak zerwał się
z niego i złożył przed swoim przełożonym głęboki, pełen szacunku i wdzięczności
ukłon.
─ Ogromnie
panu dziękuję, Sato-san! Będę dalej się starać, nie zawiodę pana!
*
Kuroko nie
pamiętał już, kiedy ostatnio wracał do domu w tak dobrym humorze jak tamtego
dnia. Jego twarz wyrażała powagę, jednak za maską powściągliwości krył się
wewnętrzny uśmiech. Po raz pierwszy, odkąd był zmuszony zamieszkać z Haizkaim,
nie obchodziło go, czy zastanie Shougo, czy też wróci do pustego mieszkania.
Oczywiście podświadomie o wiele, wiele bardziej preferował tę drugą opcję,
jednak od kiedy jego przełożony przyznał mu dodatkową zmianę, poczuł realną
szansę na to, że jeszcze uda mu się odmienić swój los. Wystarczyło, aby udało
mu się przetrwać parę miesięcy na nowych warunkach pracy, aby bank przyznał mu
zdolność kredytową, a wtedy…
Istniało
prawdopodobieństwo, że jego problemy raz na zawsze znikną. Będzie mógł zacząć
od nowa, od początku. Tak niewiele przecież brakowało, by mógł osiągnąć swój
cel!
Słońce
powoli chyliło się już ku zachodowi. Dochodziła osiemnasta, jednak mimo
pięknego, kwietniowego wieczora pozostawało ono nieubłagane. Tetsuya
podejrzewał, że zdąży jeszcze wejść do domu i przygotować kolację, nim
całkowicie znajdzie się ono za linią horyzontu. Jednak póki miał taką
możliwość, cieszył się ciepłymi, złotymi smugami, które prześlizgiwały się po
jego twarzy, gdy szedł ulicą prowadzącą od stacji metra do osiedla, na którym
mieszkał. Wiał lekki wiatr, rozwiewając mu przydługą grzywkę na boki, a przy
tym niosąc ze sobą słodki zapach przekwitłych wiśni. Rosły one po przeciwnej
stronie alei, w długim, ciągnącym się niemal przez całą jej długość, rzędzie.
Przemierzając tę drogę pod koniec marca, Kuroko prawie zawsze spóźniał się na
swój pociąg, podziwiając ich piękno w całej krasie, gdy bladoróżowe pąki
rozwijały się, a w pełni wykształcone płatki wirowały w powietrzu, niesione
podmuchem wiosny na ziemię.
Przechodząc
obok, Tetsuya wstąpił na chwilę do sklepu, by zrobić zakupy na obiad. Bardzo
rzadko zdarzało mu się korzystać z gotowych produktów przeznaczonych jedynie do
odgrzania lub zalania wrzątkiem, o wiele bardziej preferował sam zająć się
przyrządzaniem posiłków, nawet, jeśli nie mogły równać się one z tymi
podawanymi w restauracjach lub ulicznych barach.
Na obiad
zaplanował zupę miso oraz warzywa w sosie sezamowym. Tak prosty posiłek nie
wymagał ani zbyt dużo czasu na przygotowanie, ani wielu składników, zwłaszcza,
że dzień wcześniej również zrobił zakupy, z których ostało się jeszcze całkiem
sporo produktów. Co więcej, przygotowywał te dania niemal na co dzień, dlatego
nie musiał się martwić o poniesienie ewentualnej porażki kulinarnej – przez lata
nabył dość praktyki, by móc podać ten posiłek również i gościom jako swoje
popisowe danie. Pozostało mu jedynie zaopatrzyć się w świeże warzywa, dwie
kostki tofu oraz gotowy bulion dashi,
z czym szybko się uporał, mimo kolejki przy kasie.
Ze sklepu do
domu miał niewiele ponad pięć minut spacerem, dlatego nim dotarł na swoje
osiedle, nie miał zbyt wiele czasu, by zastanawiać się nad tym, czy zastanie
Haizakiego. Drobny stres dopadł go dopiero, gdy mimowolnie drżącymi dłońmi
usiłował wyłowić ze swojej torby klucze. Kiedy w końcu mu się to udało i
wsadził jeden z nich do zamka, na chwilę zamarł.
Drzwi były
otwarte.
Wszedł do
środka, czując napływ adrenaliny. Powoli, opieszale zamknął za sobą, po czym
przełkną ślinę, by zwilżyć zaschnięte gardło, i zawołał:
─ Już
jestem!
Odpowiedziała
mu cisza, która nie była żadnym zaskoczeniem. Często, gdy wracał do domu,
Shougo drzemał na kanapie w salonie, lub po prostu nie chciało mu się
odpowiadać i czekał, aż Tetsuya sam do niego przyjdzie.
Chłopak
zsunął z nóg buty, niedbale rzucił torbę na szafkę pod wieszakiem i odwiesił
płaszcz na haczyk, po czym ruszył w kierunku kuchni, wiedziony niepewnością i
poddenerwowaniem. Pomieszczenie jednak okazało się puste. Chłopak odłożył
siatkę z zakupami na niewielki, obdrapany stolik, a następnie ostrożnie wyjrzał
zza ściany do salonu.
Ulżyło mu,
gdy zamiast pijanego Haizakiego na kanapie dostrzegł Ishidę Hidekiego, jednego
z podwładnych Shougo. Mężczyzna oglądał telewizję, jednak była ona nastawiona
dostatecznie cicho, by nie można było dosłyszeć głosu prowadzącego program z
osobnego pomieszczenia, takiego jak przedpokój czy kuchnia.
─ Co cię tu
sprowadza, Ishida-kun?
Mężczyzna
powoli odwrócił twarz w stronę Kuroko, jednak jeszcze przez chwilę spojrzenie
miał utkwione w ekranie. Chłopak mógł więc przyjrzeć się jego lekko oliwkowemu
profilowi oraz kasztanowym, lekko nastroszonym włosom. Były zdecydowanie
dłuższe, odkąd widział Ishidę po raz ostatni, a cera sprawia wrażenie
poszarzałej i zmęczonej.
─ Wpadłem,
bo Haizaki chciał się upewnić, że od niego nie spieprzyłeś. Swoją drogą to
czemu tego nie zrobiłeś…?
Tetsuya
westchnął cicho i pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Hideki był jedyną osobą
wchodzącą w skład grupy Shougo, która nie znalazła się w niej dobrowolnie.
Podobnie jak w przypadku Kuroko, Ishida nie miał wyboru – musiał być na
usługach mężczyzny, dopóki ten będzie uważać go za przydatnego, lub dopóki sam
nie będzie w stanie podjąć odpowiednie kroki, by uniezależnić się od
Haizakiego.
─ Mogę cię
zapewnić, Ishida-kun, że z całą pewnością zrobię to, kiedy tylko będę miał ku
temu okazję.
─ Wiem. ─
Ishida wzruszył ramionami. ─ Ten chuj też to wie, dlatego mnie tu przysłał.
Tetsuya
podszedł do sofy, na której siedział jego niespodziewany gość, po czym zajął
miejsce obok, jednak zachowując między nimi znaczną odległość. Od Hidekiego
emanował bardzo silny zapach papierosów zmieszany z narkotykową nutą. Woń ta
powodowała u Kuroko nudności, dlatego profilaktycznie usiadł dalej. Ishida nie
wyglądał jednak w żadnym stopniu na zaskoczonego czy zmieszanego. Powrócił do
oglądania telewizji, w której przewijał się właśnie jakiś teleturniej.
─ Jak się
czuje twoja mama, Ishida-kun?
─ W miarę.
Jej stan jest stabilny, ale lekarze nie dają gwarancji, czy lada dzień nie
pojawią się przerzuty.
Tetsuya
niemal machinalnie skinął głową. To właśnie matka Hirokiego była powodem, dla
którego został on wcielony do gangu Haizakiego. Chorowała na złośliwą odmianę
nowotworu piersi, a jej syn nie miał pieniędzy, z którymi wiązały się koszty
leczenia.
Prócz matki,
Ishida nie miał nikogo.
W niedługim
czasie Hiroki znalazł kogoś, kto zechciał pożyczyć mu pieniądze. Pech chciał,
że los postawił wtedy przed nim Shougo, który wykorzystał sytuację. Ostatecznie
Ishida nie miał innego wyboru, jak zacząć pracować dla Haizakiego, by w ten
sposób spłacić dług, na który nie było go stać.
─ Pozdrów
ją, proszę. I przekaż życzenia powrotu do zdrowia ─ poprosił Tetsuya. ─ Mam
nadzieję, że jej się polepszy.
─ Jasne. Jak
zwykle.
─ Zostaniesz
na obiedzie? Miałem właśnie zacząć przygotowywać posiłek.
─ Nie,
dzięki. Muszę się już zwijać. Wpadłem tylko na chwilę, nie mogę zostać. Haizaki
będzie truł mi dupę. Nie chcę, żeby pomyślał, że się ruchamy, bo żaden z nas na
tym nie skorzysta.
Mimo swoich
słów, Hiroki nawet nie drgnął. Jego spojrzenie co prawda nie spoczywało już na
obrazach rzucających na ich twarze blady, niezdrowy blask, jednak było
nieobecne, utkwione gdzieś między ścianą a kanapą. Kuroko miał wrażenie, że
mężczyzna chce jeszcze coś powiedzieć, jednak ten po chwili pokręcił głową
bezradnie i wstał powoli.
Tetsuya
postąpił podobnie, zbierając się na odwagę, by zadać pytanie:
─ Kiedy
wróci…?
Nie musiał
kończyć. Przygryzł nieznacznie wargę i natychmiast odwrócił wzrok, gdy ich
spojrzenia się spotkały.
─ Ostatnio
wpakowaliśmy się w niezłe gówno… ─ westchnął szatyn. ─ Policja zaczęła węszyć.
Myślę, że Haizaki nie chce niepotrzebnie ryzykować i zbyt długo przebywać w
jednym miejscu, szczególnie nie tutaj. Przez najbliższy czas raczej będziesz miał
spokój, przynajmniej, dopóki sprawa jakoś się nie załagodzi. Radzę ci go
wykorzystać, żeby się stąd wynieść. ─ Mężczyzna sugestywnie rozejrzał się po
pomieszczeniu. ─ Może być nieciekawie, kiedy ktoś puści farbę i cała ta sprawa
zacznie się jebać.
Ishida
uśmiechnął się smutno, po czym minął Tetsuyę, po drodze narzucając na ramiona
czarną ramoneskę, którą miał wcześniej przewiązaną w pasie. Kuroko już chciał ruszyć
za nim, by zamknąć za gościem drzwi na zasuwę, gdy ten nagle zatrzymał się w
przejściu i, nie oglądając się za siebie, rzucił:
─ Jeszcze jedno.
Matka koniecznie chce cię poznać; za każdym razem, kiedy ją pozdrawiasz, jest
przekonana, że to rodzaj błogosławieństwa od nieznanej osoby, które na pewno
przyniesie szczęście... To pochrzanione, ale nie mam siły jej tego uświadamiać.
Jeśli kiedyś będziesz w pobliżu Bokutoh
Hospital, to możesz do niej wpaść. Na pewno się ucieszy. Do następnego,
Kuroko – oby nie. Trzymaj się.
Tetsuya stał
w bezruchu przetwarzając w głowie słowa Hirokiego, póki z otępienia nie wyrwał
go dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Chłopak drgnął. Zamknął za gościem, po czym
wrócił do salonu, by wyłączyć telewizor. Usiadł na sofie i odetchnął głęboko.
To co Ishida powiedział o swojej mamie, poruszyło go. Nie znał tej kobiety, ale
szczerze jej współczuł i z całego serca wierzył, że jeszcze wyzdrowieje i
wszystko będzie w porządku. Przy takim rozwoju wypadków Hiroki prędzej czy
później mógłby wyrwać się spod wpływów Haizakiego i spróbować zacząć żyć na
nowo – mógłby skończyć studia, znaleźć normalną, uczciwą pracę, która
pozwoliłaby jemu i jego matce spokojnie się utrzymać. Może nawet przeprowadzić
do jakiegoś małego, cichego miasteczka, gdzie przeszłość nie kładłaby się
cieniem na nowych realiach. Ishida pewnie w końcu znalazłby również kogoś, w
kim mógłby się zakochać. Mężczyzna może i sprawiał wrażenie obojętnego,
chłodnego w obyciu i zdystansowanego, jednak Kuroko był pewien, że takie
zachowanie miało swoje źródło w codziennym stresie, uniżeniu i strachu. Tetsuya
potrafił sobie wyobrazić mężczyznę bez zakorzenionego w jego pustym spojrzeniu
marazmu, bez głębokich, szarych sińców pod oczami, bez beznamiętnego tonu,
który nigdy nie zdradzał najmniejszej emocji. Hiroki o spokojnej twarzy
pozbawionej trosk, z błyskiem w oku, filuternym, melancholijnym uśmiechem, bez
wątpienia noszącym znamię związane z przeszłością – właśnie tak go widział.
Póki co,
tylko oczami wyobraźni.
Nieliczne
osiedlowe latarnie rozpraszały mrok, który niepostrzeżenie pochłonął ostatnie
promienie naturalnego światła. Kuroko zapalił kuchenną jarzeniówkę. Lampka
zamrugała kilka razy, jednak w końcu zapłonęła jasnym, trupiobladym blaskiem,
oświetlając pomieszczenie. Chłopak przemył dłonie w kuchennym zlewie, po czym
zabrał się za przygotowywanie kolacji. Dochodziła już dziewiętnasta, a jego
żołądek skręcał się z głodu. Dopóki nie miał czym go zapełnić, Tetsuya
wyciągnął z szafki litrową butelkę z wodą niegazowaną i opróżnił jej jedną
trzecią. Strużka wody spłynęła leniwie po jego brodzie i gardle, uciekając za
dekolt błękitnej koszuli, a przy tym łaskocząc. Chłopak przetarł mokry ślad i
odłożył butelkę na lśniący, marmurowy blat. Za chwilę obok niej nalazły się
świeże warzywa, kostka tofu oraz bambusowa deska do krojenia w towarzystwie noża.
Pół godziny
później na porysowanym i odrobinę chybotliwym kuchennym stoliku spoczęła
miseczka z zupą miso, naczynie ryżem posypanym czarnym sezamem, talerzyk z
warzywami w sosie oraz duży kubek gorącej zielonej herbaty.
─ Itadakimasu.
Kuroko skinął
głową na znak szacunku dla posiłku, który się przed nim znalazł, po czym
chwycił pałeczki i zaczął zręcznie pokonywać nimi odległość między wypełnionymi
naczyniami a ustami. Za każdym razem cieszył się, kiedy miał okazję zjeść w
ciszy i spokoju. W obecności Haizakiego było to niemal niemożliwe, nawet, jeśli
mężczyzna zachowywał się tak, jak gdyby Tetsuya był duchem, a nie jego
mimowolnym współlokatorem. Jedynie w samotności chłopak mógł niespiesznie się
pożywić, nie martwiąc się przy tym bólem ściśniętego ze stresu i strachu
żołądka, który ledwo przyswajał maleńkie porcje jedzenia.
Mimo swojej
prostoty, posiłek naprawdę mu smakował, a przy tym stłumił głód. Chłopak od
razu pozmywał, by następnie przenieść się z herbatą do salonu. Od powrotu do
domu jeszcze się nie przebrał, jednak nie przeszkadzało mu to zbytnio – ubrania
i tak były do prania, ewentualnie pogniecione czy też nie. Włączył telewizor,
przykrył się ciepłym kocem. Spędził niemal godzinę na bezmyślnym przyswajaniu
informacji, które wpadały do jego głowy, skutecznie wypierając z niej inne
myśli.
Jedną z
największych przyjemności, na które Tetsuya mógł sobie pozwolić, było wyrwanie
się wszelkim obawom i spokojny wieczór spędzony na kanapie, bez cienia strachu
przed Haizakim, który mógł w każdej chwili wrócić. Kuroko jednak podświadomie
czuł, że przynajmniej tej nocy nie ma czego się obawiać. Wcześniejsze słowa
Hirokiego ostatecznie ukoiły jego zszargane nerwy – cieszył się, że może
odetchnąć.
Hej,
OdpowiedzUsuńdobrze, że Sato zgodził się na to i wyjaśniło się to jego zmartwienie... myślał, że Kuroko chce zrezygnować, dobrze, że Hiroki jest po jego stronie w tym bajzlu, fajnie by było gdyby Kuroko dostał ten kredyt i wyniósł się przed pojawieniem się Shugo, a tak myśląc czy na przykład w banku nie mógłby zaznaczyć, że adres do korespondencji to adres biblioteki...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńbardzo dobrze, że Sato zgodził się na to, no i wyjaśniło się to jego zmartwienie... myślał, że Kuroko chce zrezygnować... dobrze, że Hiroki jest jednak po jego stronie w tym całym bajzlu, bardzo fajnie by było gdyby Kuroko dostał ten kredyt i wyniósł się przed pojawieniem się Shugo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, bardzo dobrze, że Sato zgodził się na to... no i dobrze jednak wiedzieć, że Hiroki jest po jego stronie w tym całym bajzlu, bardzo ale to bardzo fajnie by było gdyby Kuroko dostał ten kredyt i wyniósł się przed pojawieniem się Shugo...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza